Skrzatusz
15 września 2024
Matka Boża Miłości Zranionej i Naszej Nadziei!
„A Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.
Czcigodni i Drodzy Pielgrzymi, czciciele Matki Bożej Skrzatuskiej!
Zacytowane na wstępie słowa z dzisiejszej Ewangelii wprowadzają nas w klimat uroczystości jaką celebrujemy w tym przepięknym sanktuarium maryjnym w Skrzatuszu. Wpisuje się ona w trwający Jubileuszu 900-lecia chrystianizacyjnej misji św. Ottona na Pomorzu, jak również w cykl przygotowań do przyszłorocznych obchodów 450-leca pobytu Matki Bożej Bolesnej w tym sanktuarium, oraz jubileuszu 2025 lat od narodzin Chrystusa.
W tym też duchu tutejsza Matka Boża w kopii Piety peregrynuje do wszystkich parafii i odwiedza swoje dzieci. Odwiedza, by każdą wspólnotę parafialną, wszystkie rodziny i każdego z osobna spotkać, otoczyć swoją macierzyńską miłością, obdarować Bożymi łaskami, umocnić w wierze i nadziei. Ale przede wszystkim, by zaprosić do jeszcze większego zbliżenia się do Syna Jezusa Chrystusa, bo On ma dla nas „Słowa życia wiecznego”.
Osobiście dziękuję Bogu za dar tego sanktuarium, a jeszcze bardziej za dar obecności waszej Matki Bożej Bolesnej, która jest tu czczona pod szczególnym tytułem: „Matki Bożej Miłości Zranionej i Naszej Nadziei”. To tytuł, który wyjątkowo dobrze oddaje istotę Jej cierpienia oraz misji, jaką otrzymała od Jezusa.
Matkę Bożą Skrzatuską czcicie w przepięknej figurze zwanej Pietą, która obrazuje Ją podtrzymującą na kolanach martwe ciało swojego Syna, Jezusa Chrystusa. Ten obraz przemawia do nas językiem Jej bólu i cierpienia, bowiem przywołuje na pamięć cały szereg wydarzeń, których po ludzku nie można do końca ani pojąć ani zrozumieć. Przywołuje przede wszystkim skazanie Jezusa na śmierć, drogę krzyżową, upadki pod ciężarem krzyża, obdarcie go z godności ludzkiej przez pozbawienie Go szat. Przywołuje scenę przybicia do krzyża, ukrzyżowania i dramatycznej śmierci na krzyżu. A w końcu zdjęcie z krzyża i złożenie Jego umęczonego ciała na kolanach ukochanej Matki.
Pieta zawiera wiec w sobie niepojęty dramat, jaki Synowi Bożemu zgotował człowiek dotknięty grzechem. Ten dramat staje się jeszcze większy, gdy skonfrontujemy go z ogromem dobra, jakie czynił Jezus przemierzając drogi Palestyny, odwiedzając wioski i miasta, by nieść ukojenie i nadzieję, by uzdrawiać i leczyć, przebaczać i wskrzeszać, karmić i podnosić z upadków, pouczać i wskazywać drogę wiary i miłości. To dobro było tak wielkie, że tłumy chciały Go wcześniej obwołać Królem, innym zaś razem wprowadziły triumfalnie do świętego miasta Jerozolimy, by niedługo potem wołać „na krzyż z Nim!”, „na krzyż!”, i w końcu ukrzyżować!
Teraz, gdy patrzyła na spoczywające na jej matczynych kolanach umęczone ciało swojego Syna, rozumiała w pełni słowa, które usłyszała z usta starca Symeona w momencie gdy wnosiła małego Jezusa do świątyni Jerozolimskiej, aby Go ofiarować Ojcu: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu [w Izraelu] i na znak, któremu sprzeciwiać się będą - a Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.
Wówczas tych słów nie rozumiała, ale zachowywała je w swoim sercu. Czas i wydarzenia wyjawiły jej ich tajemnicę. Pokazały, że Jej życie miało być wewnętrznie złączone z życie i dziełem Jej Syna. Objawiały również, że swoje posłannictwo miała przeżywać w cierpieniu u boku cierpiącego Syna. To Jej cierpienie zaczęło się realizować, kiedy musiała powić Go w ubogich warunkach w Betlejem, potem gdy trzeba było uciekać do Egiptu i gdy szukała Go „zagubionego” w Jerozolimie. A kulminacją tego Jej bólu i cierpienia było odrzucenie Jezusa przez swoich i skazanie Go na śmierć. Ból przebitego jej serca był niepojęty, bo któraż matka nie wolałaby sama umrzeć by nie widzieć cierpiącego swojego dziecka, oddać swoje życie by zachować życie ukochanego syna. Jej serce pękało z bólu gdy, jako matka, widziała jak obumierało w cierpieniu ciało Syna i domykały się powieki, gdy słyszała jak wołał: „Pragnę”, a potem „Ojcze odpuść im bo nie wiedzą co czynią!”
Po ludzku, cierpienie Maryi było niewyobrażalne, ale Ona nie miała żalu ani do tych, którzy Go skazali na śmierć, ani do tych, którzy Go ukrzyżowali, ani do tych, którzy go opuścili. Raniła Ją wrogość do jej Syna, którego przecież Bóg posłał na świat jako Zbawiciela i Odkupiciela człowieka. Raniła Ją ludzka nienawiść, którą odpłacano Jezusowi za wszystko co uczynił. Napawała Ją cierpieniem raniona miłość Boża. Ona jednak patrzyła dalej i wyżej, i w tym widziała wielki promień nadziei. Ona wierzyła, że tam na Golgocie dokonywało się najważniejsze dzieło Jezusa - zwycięstwo Jej Syna nad naszym grzechem i naszą śmiercią, nad naszą obojętnością i słabością. Dlatego patrzyła na Syna i współcierpiała z sercem pełnym niepojętego bólu, który przeplatał się z żywą nadzieją.
Jezus, widząc cierpienie swojej Matki, zlecił Jej jeszcze jedną wielką misję. To właśnie tam, pod krzyżem, gdy była zanurzona i pogrążona w bólu i cierpieniu, umierający Jezus powiedział: „Niewiasto oto syn Twój! A do ucznia: Oto Matka twoja” (J 19,25-25).
Powierzył Jej wiec nowe zadanie, które będzie trwać aż do skończenia świata. Uczynił Ją naszą Matką i polecił, aby troszczyła się o nas, aby otaczała nas tą samą miłością, jaką darzyła Jego. A Ona przyjęła tę misję. Od tej chwili Matka Chrystusa jest naszą matką, jest matką wszystkich nas, wierzących i poszukujących Chrystusa. Od tej chwili, za przykładem swojego Syna, wędruje ścieżkami tego świata w poszukiwaniu zagubionych i upadających, aby im przyjść z pomocą. Dlatego jest obecna pośród nas w tak wielu sanktuariach na świecie. Również w tym sanktuarium oczekuje na swoje dzieci, aby okazywać im miłość, wnosić w serca nadzieję i prowadzić ku zbawieniu. Za przykładem swojego Syna nieustannie powtarza: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście a Ja was pokrzepię”.
Przychodzimy więc do Niej ufni, że ona nas wysłucha i pomoże oddalić miecz, które teraz rani nasze serce. Ten miecz to słabnąca wiara, to brak odwagi w jej wyznawaniu, to zaniedbywanie sakramentów, to odrzucanie Przykazań Bożych, to niemoralne życie, to związki małżeńskie bez sakramentu, to podziały społeczne i rodzinne, to zgubne ideologie, którym ulegamy... Długa jest lista ran na naszym sercu.
Pytamy więc Maryję co mamy czynić, aby odnowić się duchowo? A ona dostrzegając w nas szczere zatroskanie, mimo słabości i trudności, wskazuje na Jezusa i mówi to samo, co powiedziała w Kanie Galilejskiej: „Uczyńcie cokolwiek wam powie”.
Mówi nam więc jasno, że powinniśmy zacząć od odnowy naszej wiary. Ona wie, że ta odnowa zaczyna się w sakramencie pojednania i w zwróceniu serca ku Jezusowi. Dlatego zachęca, abyśmy często korzystali z tego sakramentu.
Ona przypomina, że odnowa naszej wiary dokonuje się przez Eucharystię i spotkanie z Jezusem Eucharystycznym. Jakże często przypominał nam tę prawdę nasz wielki rodaka, św. Jan Paweł II. Pisał, że „w świętej Eucharystii, dzięki przeistoczeniu chleba i wina w Ciało i Krew Pana, radujemy się tą nieustanną i z wyjątkową intensywnością obecnością Jezusa Chrystusa (por. EdE n. 1). Jesteśmy więc wezwani, aby z pomocą Maryi budować swoją codzienność na Eucharystii. Nie wolno pod żadnym pozorem dyspensować się od Eucharystii, bo ona daje życie! Bez niej żyć nie można jak mówili męczennicy z Abiteny, niewielkiej miejscowości na terenie dzisiejszej Tunezji. Gdy w czasie okrutnych prześladowań rzymskich, zapytani przez prokonsula dlaczego złamali surowe rozporządzenie cesarskie i sprawowali Eucharystię, odpowiedzieli: „Nie możemy żyć, nie gromadząc się w niedzielę na Eucharystii”.
Maryja przypomina nam, że musimy zadbać o wiarę w naszych polskich rodzinach. Chrześcijańska rodzina często dzisiaj jest napiętnowana i ukazywana jako środowisko przemocy, zaściankowości, staroświeckości. Niestety, niektórzy jakby się wylękli takich opinii i mimo iż sami zostali wychowani w wierze, tej wiary już nie przekazują swoim dzieciom. Nie należy dawać posłuchu takim głosom, bo pochodzą one od złego, i nie należy się lękać ani poddawać. Musimy mieć świadomość naszej chrześcijańskiej odpowiedzialności. A będziemy ją mieć, gdy pozostaniemy wierni Chrystusowi. Musimy pamiętać o słowach św. Jan Paweł II, który przypominał, że „Rodzina chrześcijańska jest /…/ pierwszą wspólnotą powołaną do głoszenia Ewangelii osobie ludzkiej, która jest w stałym rozwoju, i doprowadzenia jej, poprzez stopniowe wychowanie i katechezę, do pełnej dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej”. A potem jeszcze dodawał, że „Rodzina winna tak przygotowywać dzieci do życia, aby każde wypełniało całkowicie swe zadanie, zgodnie z otrzymanym od Boga powołaniem”.
Niezrozumiałe jest zatem, że niektórzy rodzice tak łatwo zapominają o tym obowiązku, a jeszcze gorzej gdy tłumaczą, że nie przekazują wiary, bo dzieci jak dorosną, same wybiorą. Co za bezsensowne myślenie! Jak można wybrać coś, czego się nie poznało, czego się nie rozumie, czego się nie doświadczyło. Brzmi to tak jakby mówić, że słońce jest niepotrzebne, obejdziemy się bez niego! Potrzebna jest więc gruntowna katecheza nie tylko dzieci ale i rodziców, aby na nowo uświadomili sobie prawdę o wierze i obowiązkach chrześcijańskich, jakie spoczywają na rodzinie i na rodzicach. Jeszcze bardziej potrzebna jest katecheza, która doprowadzi ich do autentycznego spotkania z Chrystusem. Dzisiaj, gdy widzimy walkę z katechezą, to stawiamy sobie pytanie dlaczego? Może właśnie po to, abyśmy nie byli świadomi naszej odpowiedzialności za chrześcijańskie wychowanie pokoleń.
Rodzina jest również „kolebką życia i miłości, gdzie człowiek rodzi się i wzrasta” (św. Jan Paweł II). Jest podstawową komórką w budowaniu cywilizacji miłości, poszanowania drugiego człowieka, nigdy zaś cywilizacji śmierci. Jest „sanktuarium życia ludzkiego od jego narodzin aż po naturalny kres” (św. Jan Paweł II). Nie ma więc miejsca w rodzinie na pozbawianie kogokolwiek i w jakikolwiek sposób życia, tym bardziej jeśli jest to poczęta bezbronna istota ludzka. Podobnie, jakakolwiek próba narzucania aborcji czy zmuszania lekarzy do jej praktykowania, jest łamaniem sumień ludzkich! Nie wolno na to przyzwalać. Krew niewinnego Abla woła do Boga, bo tylko On jest dawcą życia. Prośmy więc Maryję, aby poruszała sumienia tych, którzy niszczą ludzkie życie, i wyjednywała im łaskę nawrócenia.
Maryja powtarza: „uczyńcie cokolwiek wam powie”, a Jezus dzisiaj nam mówi o potrzebie zachowania Przykazań Bożych, o wierność moralną, o budowanie naszego osobistego życia, ale też rodzinnego, społecznego i narodowego na fundamencie przykazania miłości. Smuci nas, że dzisiaj jesteśmy tak mocno poróżnieni, pokłóceni, pełno wkoło nienawiści, hejtów i pomówień. Co się stało z naszym chrześcijańskim wychowaniem? Gdzie się podziała chrześcijańska miłość, na której przez ponad 1000 lat budowane było nasze państwo, a której tak piękną definicję pozostawił św. Paweł w liście do Koryntian:
„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego,
nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma” (1 Kor 13, 4-7).
Tej miłości nie można zrozumieć bez odniesienia do krzyża Jezusa Chrystusa. Ten krzyż chce się jednak usunąć z przestrzeni publicznej, byśmy na niego nie patrzyli, by nam nie przypominał o miłości, by nie czynił nam wyrzutów sumienia. Stójmy wiernie w obronie krzyża, bo on jest ratunkiem dla każdego znas.
Wszystko zaczyna się od rodziny. Jeśli rodzina silna jest wiarą i miłością, to staje się zdrowym fundamentem życia społecznego, a jeśli słabną w niej wiara i miłość, szerzy się egoizm, przemoc i niezrozumienie. Słusznie więc przypominał św. Jan Paweł II, mówiąc, że „Rodzina stanowi kolebkę i najskuteczniejsze narzędzie humanizacji i personalizacji społeczeństwa: współpracuje w pełni i w sposób sobie tylko właściwy w budowaniu świata, czyniąc życie naprawdę ludzkim, zwłaszcza przez to, że strzeże, zachowuje i przekazuje cnoty oraz wartości”.
Jest wiele spraw, o których Maryja chce z nami dzisiaj rozmawiać. Każdemu z nas chce przekazać coś szczególnego. Wsłuchajmy się w to co do nas mówi. A naszą do Niej ufność wyraźmy piękną modlitwą, którą zwykł się modlić św. Efrem Syryjczyk z III wieku: „O Maryjo, nasza Pośredniczko, w Tobie ludzkość pokłada całą swoją radość. Od Ciebie oczekuje wsparcia, tylko w Tobie znajduje swoje schronienie. I oto ja również przychodzę do Ciebie z całą moją żarliwością, bo nie mam odwagi zbliżyć się do Twojego Syna, aby błagać o Twoje wstawiennictwo, o zbawienie. O Ty, która jesteś współczująca, o Ty, która jesteś Matką Boga miłosierdzia, zmiłuj się nade mną”. Amen!